5 lat poświęcenia, jeden testament i matczyna intryga, która zmieniła wszystko…

Przez pięć długich lat opiekowałam się swoim dziadkiem. Przeprowadziłam się do jego niewielkiego mieszkania w starej kamienicy tuż po tym, jak lekarze zdiagnozowali u niego demencję. Rodzina w tamtym czasie wolała zajmować się własnymi sprawami: mama wiecznie zabiegana pomiędzy pracą a towarzyskimi spotkaniami, brat stawiający na szybkie kariery i jeszcze szybsze życie. Nikt poza mną nie chciał przyjąć na siebie ciężaru codzienności z seniorem, który stopniowo tracił kontakt z rzeczywistością.

 

Byłam więc sama. Budziłam dziadka o świcie, przygotowywałam mu proste, lekkostrawne posiłki, potem woziłam go do lekarza, stałam w kolejkach do apteki, robiłam zakupy i czytałam mu gazety, których treści już dawno nie rozumiał, ale zdawały się uspokajać jego skołatane myśli. Wieczorami czasem grałam z nim w karty, choć często zapominał zasad, a innym razem po prostu siedzieliśmy obok siebie w ciszy, zadowoleni ze swojej obecności.

 

W czasie tych pięciu lat mogłam obserwować powolne odchodzenie dziadka, nie tylko fizyczne, ale też to mentalne. Tracił wspomnienia, gubił słowa. Kiedyś mi opowiadał historie z czasów młodości, fascynujące opowieści o swojej pracy i o wojennych doświadczeniach, ale z każdym rokiem było ich mniej. Zamiast tego pojawiały się momenty zagubienia, irracjonalnych lęków i dziecięcej bezradności. Nie poddałam się jednak. Uważałam, że tak wygląda prawdziwa rodzina: wspieranie się wtedy, gdy jest to najtrudniejsze.

 

Dziadek odszedł spokojnie we śnie. Był to dla mnie cios, bo choć przecież wiedziałam, że taki moment nadejdzie, to i tak nie byłam na to gotowa. Zostałam w pustym mieszkaniu, w którym wszystko przypominało mi o nim: jego ulubiony fotel, kolekcja pocztówek sprzed wojny, pudełeczko na insulinę stojące bezużytecznie na kuchennym blacie. Chociaż czułam stratę, miałam w sobie pewność, że zrobiłam wszystko, by ostatnie lata jego życia były godne i spokojne. Nie spodziewałam się jednak, że największą niespodziankę zgotuje mi własna rodzina, a zwłaszcza moja mama.

 

 

Testament i niezwykła prośba
Okazało się, że dziadek zapisał mi mieszkanie w testamencie. Był to mały lokal, daleki od luksusów, ale dla mnie miał nieocenioną wartość. To tutaj opiekowałam się nim i to tutaj nauczyłam się odpowiedzialności, cierpliwości i wyrozumiałości. Myślałam, że rodzina zrozumie, jak symboliczne i sprawiedliwe jest to postanowienie dziadka. W końcu nikt poza mną nie poświęcił mu tylu lat.

 

Kilka dni po pogrzebie odwiedziła mnie mama. Spodziewałam się, że wspólnie powspominamy dziadka, może wypijemy herbatę i podzielimy się własnymi sposobami radzenia sobie z żałobą. Myliłam się. Mama od razu przeszła do rzeczy, bez żadnych wstępów i kondolencji. Jej ton był zimny, rzeczowy, jakby przyszła załatwić interes w urzędzie.

 

– Marta, chciałabym, żebyś zrezygnowała z tego mieszkania i przepisała je na swojego brata – powiedziała, nie zerkając nawet na mnie, jakby rozmawiała z jakąś przypadkową osobą, a nie z własną córką.

 

Zamarłam. Skąd taki pomysł? Przecież mieszkanie zostało mi przepisane sprawiedliwie, za lata poświęcenia i opieki. Brat przez ten czas niemal tu nie bywał. Widział dziadka rzadko, wpadał jedynie z obowiązku na święta i rzadkie rodzinne zjazdy. Nie miał pojęcia o trudzie codziennego życia z osobą chorą. A teraz mama chce, żebym dała mu to, o co sama tak ciężko walczyłam?

 

– Mamo, przecież to mieszkanie dziadek mi zapisał – odpowiedziałam cicho, ale stanowczo. – Byłam z nim codziennie, przez pięć lat. Gdzie wtedy był mój brat?

 

Mama uniosła brew i uśmiechnęła się w dziwny sposób. – Twój brat, Paweł, jest w trudnej sytuacji finansowej, ma kłopoty z kredytem, trudno mu się wiedzie. Ty poradzisz sobie zawsze, Marta. Odziedziczyłaś po dziadku tę upartą siłę woli. Nie będziesz przecież taka samolubna?

 

Czułam, jak złość narasta we mnie powoli, jak fala zalewająca plażę. Co ona do mnie mówi? Czy to, co zrobiłam dla dziadka, nie ma żadnego znaczenia? Czy w oczach mojej własnej matki jestem tylko kimś, kogo można wykorzystać?

 

– Samolubna? Mamo, opiekowałam się dziadkiem latami, zrezygnowałam z własnego mieszkania, pracy w innym mieście, życia towarzyskiego! Poświęciłam czas, energię i własne zdrowie, żeby był szczęśliwy i bezpieczny. A teraz mam oddać mieszkanie komuś, kto nawet nie kiwnął palcem?

 

Mama wzruszyła ramionami. – Paweł to też mój syn – powiedziała chłodno, jakby to wyjaśniało wszystko.

 

Narastający konflikt i sekrety, które bolą
Ta rozmowa była jak pierwsza iskra, która spowodowała pożar. Kolejne dni przynosiły coraz większe napięcia. Mama zaczęła odwiedzać mnie częściej, ale nie po to, by wesprzeć czy pocieszyć. Przyprowadziła Pawła, który wcale nie ukrywał, że przydałoby mu się dodatkowe lokum. Stał w drzwiach z założonymi rękami, raczej znudzony, jakby cały temat był dla niego jedynie formalnością.

 

– Mieszkanie i tak jest stare, Marta. Powinnaś być rozsądna – stwierdził, nie patrząc mi nawet w oczy. – Ja mam żonę i dziecko w drodze. Potrzebujemy przestrzeni.

 

Zabrzmiało to tak, jakby nie liczyło się nic innego poza jego potrzebami. Czy on zapomniał, że przez te wszystkie lata jedynie sporadycznie zajrzał do dziadka? Jak mógł teraz rościć sobie prawo do tego miejsca?

 

Zaczęły się kłótnie. Coraz głośniejsze i coraz bardziej gorzkie. Mama zarzucała mi egoizm, twierdziła, że „gdyby nie ona”, to ja nigdy nie miałabym szansy poznać dziadka tak dobrze. Cóż za absurd! Paweł twierdził, że „rodzina powinna się dzielić”. Kiedy pytałam, gdzie byli, gdy trzeba było dzielić opiekę nad dziadkiem, padało milczenie lub sprytnie omijali temat.

 

W miarę jak atmosfera gęstniała, zaczynałam rozumieć, że coś tu nie gra. Skąd ta nagła inicjatywa mamy? Czemu akurat teraz, zaraz po śmierci dziadka, zdecydowała się wystąpić z takim żądaniem? Zaczęłam podejrzewać, że za tym stoi jakiś głębszy motyw, coś, o czym nie wiem, a co mogłoby wywrócić całą sytuację do góry nogami.

 

Pewnego dnia, podczas kolejnej kłótni, mama wyrzuciła z siebie coś, co mnie wstrząsnęło. – Myślisz, że to mieszkanie jest ci dane za darmo? Myślisz, że dziadek był taki święty? Za jego życia w tym domu były rzeczy, które mi się należą. Byłam jego córką!

 

Co miała na myśli? Jakie rzeczy? Patrzyłam na nią z niedowierzaniem, ale nie chciała wyjaśnić, co dokładnie ją dręczy. Poczułam, że skrywany latami żal i niewypowiedziane pretensje zaczynają wypływać na powierzchnię.

 

Niewygodna prawda o rodzinie
Postanowiłam zbadać sprawę. W wolnych chwilach, pomiędzy próbami uciszenia niekończących się kłótni, przegrzebałam stare dokumenty. Dziadek miał skrzyneczkę ze starymi listami, zdjęciami i aktami notarialnymi. Wśród nich znalazłam coś szokującego: odręczny list od mojej babci, napisany wiele lat temu. Wynikało z niego, że dziadek obiecał kiedyś mojej mamie pewną sumę pieniędzy na start w dorosłe życie, której jednak nigdy jej nie przekazał. Konflikt narodził się wtedy, bo mama twierdziła, że dziadek był zbyt surowy i nigdy nie wsparł jej, gdy tego potrzebowała.

 

Czy to oznaczało, że mama czuła się oszukana? Czy chciała teraz, po śmierci ojca, zrekompensować sobie dawny brak wsparcia materialnego, przejmując mieszkanie, które mi zapisał? W tym kontekście udawane zainteresowanie losem Pawła wydawało się jedynie pretekstem. W rzeczywistości chodziło o wyrównanie rachunków sprzed lat. Brat, który zawsze był „oczkiem w głowie” mamy, pasował do tej intrygi jak pionek na szachownicy – użyteczny, by wywrzeć na mnie presję.

 

Gdy zgromadziłam te informacje, nabrałam pewności, że muszę być stanowcza i chronić to, co mi się słusznie należy. To nie była już tylko kwestia majątku. Chodziło o honor i o pamięć o dziadku, który powierzył mi swój dom i którego miałam nieustającą nadzieję nie zawieść, nawet po jego śmierci.

 

Zaskakujące rozstrzygnięcie
Kiedy następnym razem mama i brat przyszli do mieszkania, by „negocjować” jego przejęcie, wyciągnęłam skrzyneczkę z dokumentami i położyłam ją na stole. Mama rzuciła mi ostre spojrzenie, brat przewrócił oczami.
– Co to znowu za teatrzyk? – spytał Paweł, ziewając ostentacyjnie.
– To wyjaśnienie – odpowiedziałam spokojnie, ale stanowczo. – Mama, wiem, że czujesz się pokrzywdzona z powodu obietnic dziadka, które nigdy się nie spełniły. Wiem, że przez lata chowałaś żal i teraz chcesz to sobie odbić, przejmując mieszkanie. Ale to mieszkanie jest moje i jest symbolem pięciu lat ciężkiej pracy, poświęcenia i miłości. Dziadek wyraźnie zaznaczył to w testamencie. Nie oddam go. I nie pozwolę, żebyście tak po prostu wymazali moje starania.

 

Mama pobladła, patrząc na list babci. Paweł zerknął na nią, zdziwiony. Nie znał tej historii. Może był przekonany, że wszystko idzie po myśli mamy i że jego rola ograniczy się do przejęcia lokum i urządzenia sobie życia. Teraz musiał skonfrontować się z prawdą, której nie chciał znać. Cała ta sytuacja była efektem dawnych niespełnionych obietnic i niewypowiedzianego żalu.

 

Zapanowała długa cisza. Mama przełknęła ślinę, spuściła wzrok i nagle nie wyglądała już na pewną siebie i lodowatą. Była zagubiona, a w jej oczach zobaczyłam coś, co mogło być smutkiem lub wstydem.

 

– Nie wiedziałam, że to tak się potoczy… – wykrztusiła cicho, prawie szeptem. – Myślałam, że skoro dziadek nigdy mi nie pomógł, to chociaż po śmierci powinien… – urwała, jakby słowa ugrzęzły jej w gardle.

 

Brat milczał, nie wiedząc, co powiedzieć. W jego postawie pojawiło się coś w rodzaju skruchy albo przynajmniej ostrożności. Nie był już napastliwy, nie próbował naciskać.

 

Zrozumiałam wtedy, że choć cała ta sytuacja była dla mnie bolesna, to stanowiła też moment oczyszczenia. Moja mama przez lata dusiła w sobie poczucie krzywdy i niedocenienia, a ja dopiero teraz dowiedziałam się, skąd bierze się jej postawa. Nie zmieniało to jednak faktu, że nie mogłam po prostu oddać tego, co dziadek mi zapisał, tylko dlatego, że ktoś miał dawny żal. W końcu to ja byłam przy nim, gdy najbardziej tego potrzebował.

 

– Mieszkanie zostaje przy mnie – oznajmiłam spokojnie. – Jeśli chcecie naprawić relacje rodzinne, możemy zacząć rozmawiać o tym, co was dręczy, co dręczyło was przez te wszystkie lata. Ale nie będziemy tego robić kosztem mojego prawa i mojego poświęcenia.

 

Jak byście postąpili?
Historia kończy się w miejscu, gdzie rodzinne sekrety wychodzą na jaw, a bliscy muszą zmierzyć się z prawdą i własnymi emocjami. To nie jest szczęśliwy koniec w stylu bajek, ale może jest to początek uzdrowienia relacji? Czy gdybyście byli na moim miejscu, oddalibyście mieszkanie, by załagodzić konflikt, czy stanęlibyście twardo w obronie swoich praw? A może próbowalibyście poszukać innego rozwiązania, które zadowoli wszystkich?

 

Dajcie znać, co myślicie o tej historii i jak Wy byście postąpili, w komentarzach na Facebooku.
error: Content is protected !!